Zamiast ptaków znajdują się…foki. Stado ssaków wygrzewa się w rezerwacie Mewia Łacha

Foka

Znajdująca się na Wyspie Sobieszewskiej (nadmorska dzielnica Gdańska) Mewia Łacha, jest rezerwatem ptaków co można wywnioskować po samej nazwie. Od niedawna teren ten jest również miejscem obserwacji fok. Potwierdzają to okoliczni mieszkańcy i turyści, którzy mogą zaobserwować stado ssaków wygrzewających się w słońcu.

Mewia Łacha, podobnie jak Ptasi Raj, to jedno z najcenniejszych rejonów przyrodniczych nad Morzem Bałtyckim w Polsce. Sam obszar jest rezerwatem o charakterze faunistycznym dla ptaków na terytorium Wyspy Sobieszewskiej i Przekopu Wisły o łącznej powierzchni 150 ha. Na terenie Mewiej Łachy można spotkać wiele gatunków ptaków. Warto podkreślić, że wyłącznie w tym miejscu w Polsce gnieżdżą się rybitwy czubate.

Wysepka na cześć fok

Foki szare można już było zaobserwować na terenie Mewiej Łachy już kilkanaście lat temu więc ich obecność nie może zaskakiwać. To jedno z ulubionych miejsc bytowania fok szarych, które przebywają tam przez cały rok. Ze względu na przywiązanie ssaków do tego miejsca, jedna z wysepek na Mewiej Łasze mianowano Foczą Łachą.

Sam rezerwat znajduje się pod ochroną. Foki można obserwować ze specjalnej wieży lub biorąc udział w zorganizowanym rejsie. Spacerowicze często stykają się z fokami na plaży na Wyspie Sobieszewskiej w okolicy wejścia na plażę nr 1.

Foka szara jest gatunkiem chronionym. Głównym źródłem zagrożenia jest dla nich rybołóstwo, gdzie często plączą się w sieci rybackie. W przypadku jeżeli spotkamy zwierzę nie zbliżajmy się do niego i nie przeszkadzajmy.

Projekt nowej ustawy o ochronie zwierząt trafi do Sejmu. Rolnicy już zapowiadają protesty

sejm pies

Posłanka Koalicji Obywatelskiej Katarzyna Piekarska potwierdziła w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że trwają prace nad nowym projektem ustawy o ochronie zwierząt. Przypomniała, że „piątka dla zwierząt” utknęła w poprawkach Senatu. Już teraz podnoszą się głosy krytyki wśród przedstawicieli rolników. Szef Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych Sławomir Izdebski zapowiedział nawet gotowość do podjęcia ogólnopolskiej akcji protestacyjnej.

Przedstawiciel rolników zapowiada protesty

Izdebski w swoim oświadczeniu napisał, że jest zaniepokojony pojawiającymi się w przestrzeni publicznej informacjami na temat możliwości złożenia w Sejmie już w środę projektu nowej ustawy. Mogłaby ona zakazywać hodowli zwierząt futerkowych. Zdaniem szefa OPZZRiOR:

„[…] jest to działanie niebezpieczne, które narusza interesy całego rolnictwa w czasie szalejącego kryzysu gospodarczego”.

Kwestię likwidacji hodowli zwierząt futerkowych ocenia jako lewicowy i sprzeczny z polską racją stanu pomysł. Padły nawet ostrzejsze słowa. Izdebski stwierdził, że osoba która w tym momencie wniesie projekt likwidacji lub ograniczenia któregoś z sektorów polskiej gospodarki, jest zdrajcą.

Ostrzegał też rządzących przed „sojuszem z lewicą” oraz „zagranicznymi organizacjami antyhodowlanymi”. Kosztem, twierdzi Izdebski, będą przegrane wybory oraz dziesiątki tysięcy rolników na ulicach.

Jakie zapisy mają się znaleźć w ustawie?

Wspomniana już posłanka Piekarska nie tylko przyznała, że rzeczywiście trwają prace nad ustawą. Nie wykluczyła również, że trafi on do Sejmu już w najbliższych dniach. Dodała, że ma nadzieję na współpracę podczas prac nad zmianami w prawie z przedstawicielami rolników, aby możliwe było „wypracowanie jak najlepszych rozwiązań”.

Zapowiedziała, że znajdą się w niej zapisy dotyczące chociażby zakazu trzymania psów na łańcuchach, występu zwierząt w cyrkach czy kwestia „emerytury” dla zwierząt pracujących dla służb mundurowych. Uregulowana ma też zostać kwestia schronisk, a w rzeźniach miałby zostać zamontowany monitoring.

Piekarska podała również, że nie jest obecnie przesądzone, czy znajdzie się tam zapis dotyczący hodowli zwierząt futerkowych. Zapewniła też, że jeśli w ogóle ta kwestia zostanie zapisana, to będzie długie, co najmniej pięcioletnie, vacatio legis. Zapowiedziała też rekompensaty dla hodowców. Nie będzie z kolei poruszany temat uboju rytualnego.

za: PAP

Źródło zdjęcia: Adrian Grycuk via Wikipedia, CC BY-SA 3.0 / Pixabay

Wiemy już, jak często zwierzęta zakażają się koronawirusem od właścicieli

pies 1

Naukowcy z Instytutu Chorób Zakaźnych w Rio de Janeiro oraz innych ośrodków w Brazylii sprawdzili, jak często zwierzęta domowe zarażają się koronawirusem od właścicieli. Okazuje się, że SARS-CoV-2 po potwierdzeniu go u opiekunów, przenosił się aż na 31 proc. psów i 30 proc. kotów.

Zakażone zwierzęta w prawie połowie badanych domostw

Badacze przeprowadzili testy na obecność patogenu u 29 psów oraz 10 kotów. Zwierzęta należały do 21 ochotników, którzy zdecydowali się wziąć udział w badaniu. Testy dały wynik pozytywny aż u 9 psów oraz 4 kotów.

Łącznie koronawirusem zakaziły się zwierzęta w 10 domostwach. Oznacza to, że niemal połowa zakażeń u ludzi kończyła się przeniesieniem patogenu także na zwierzęta domowe.

Jak czytamy na stronie Nauka w Polsce, wirus został potwierdzony w czasie od 11 do 51 dni po ujawnieniu się objawów u właścicieli zwierząt. Jeśli chodzi o przeciwciała neutralizujące koronawirusa, ich obecność naukowcy potwierdzili u jednego psa oraz dwóch kotów.

Wirus łatwiej przenosi się na zwierzęta sterylizowane

Objawy choroby u zwierząt nie były jednak ciężkie. Potwierdzono tylko łagodne oraz odwracalne symptomy. Udało się też ustalić, jakie czynniki sprzyjały zakażeniu zwierząt. Autorzy badania odradzają kontakt ze zwierzętami w trakcie zakażenia. Okazuje się, że zainfekowaniu sprzyjało przede wszystkim przyzwalanie pupilom na spanie w łóżku z właścicielami. Co więcej, łatwiej o zakażenie u zwierząt, które były sterylizowane.

O tym, że zwierzęta mogą zostać zainfekowane koronawirusem przez ich właściciela, wiemy już od dosyć dawna. Po raz pierwszy potwierdzono to na końcu lutego ubiegłego roku u psa rasy pomeranian w Hongkongu. W późniejszych badaniach również potwierdzano możliwość przeniesienia się SARS-CoV-2 z ludzi na zwierzęta domowe. Dlatego też naukowcy nie tylko odradzają kontakt ze zwierzętami w trakcie infekcji. Zalecają również, aby pupilem zajęła się inna osoba, która nie jest zakażona koronawirusem.

za: naukawpolsce.pap.pl

Eksperci w służbie zwierzętom. We Wrocławiu powstała Społeczna Rada ds. Zwierząt

psy

We Wrocławiu powstała społeczna rada ds. zwierząt. Organ ten ma się zajmować między innymi opiniowaniem i rekomendowaniem koncepcji czy aktów prawa miejscowego, które dotyczą traktowania zwierząt. Rada składa się między innymi z naukowców oraz przedstawicieli organizacji pozarządowych.

Gminy mają obowiązek dbać o zwierzęta

Jak informuje wrocławska „Gazeta Wyborcza” w swoim serwisie internetowym, Społeczna Rada powołana została przez prezydenta miasta, Jacka Sutryka. Jej członkami są też lekarze weterynarii.

Mówiąc o powołaniu Rady, Sutryk podkreślił, że często człowieka można poznać po jego stosunku do zwierząt. Zaznaczył, że organ swoimi działaniami ma budować wrażliwość w ludziach w stosunku do naszych „braci mniejszych”.

Eksperci będą służyć swoją wiedzą

Z kolei rzeczniczka prezydenta Wrocławia ds. zwierząt, Barbara Borzymowska przypomina, że gminy mają obowiązek dbania o zwierzęta znajdujące się na jej terenach. Stanowi o tym ustawa o ochronie zwierząt z 21 lipca 1997 roku.

„Nie jest to zadanie łatwe i wymaga wiedzy eksperckiej”

– podkreśla przewodnicząca Społecznej Rady ds. Zwierząt.

Wskazuje, że to właśnie z tego powodu do Rady powołano osoby kompetentne, które pozwolą zwiększyć efektywność działań w kwestii ochrony zwierząt.

Społeczna Rada ds. Zwierząt składa się z 10 członków. To między innymi dyrektorka Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w stanie spoczynku Zofia Białoszewska. Działać w niej będzie także adwokatka z Ekostraży Anna Chrobot, dziennikarka Elżbieta Osowicz czy Edyta Gal z fundacji „Koci Zakątek”.

Za: wroclaw.wyborcza.pl

Indie: Odchody krów narzędziem do walki z koronawirusem

Krowy

Hindusi znaleźli alternatywne rozwiązanie na walkę z koronawirusem. Do tego celu używają…odchodów krów, traktowanych w Indiach jako święte stworzenia. Z ekskrementów produkowana jest masa, którą nacierają się chętne osoby wierząc, że taka forma kuracji skutecznie ich uchroni przed zakażeniem.

Fekalia bronią Hindusów na COVID-19

Ten dziwny rodzaj walki z pandemią jest praktykowany przez niektórych wierzących Hindusów w indyjskim stanie Gujarat. Okoliczni mieszkańcy nakładają i wsmarowują w swoje ciała krowie fekalia oddając w międzyczasie cześć zwierzętom oraz ćwicząc jogę. Taka terapia podobno pomogła wiceszefowi firmy farmaceutycznej, Gautam Manilal Borisa, który borykał się z Covid-19 w minionym roku. Sam zainteresowany przedstawia pozytywne aspekty takiego „leczenia”:

„Jeśli zmieszamy krowie łajno z moczem i rozsmarujemy je na naszym ciele, witamina zostanie wchłonięta. Kiedy wsmarowaliśmy tę mieszkankę była mokra, a teraz wyschła na naszym ciele, to oznacza, że ​​witamina B12 została wchłonięta”.

Lekarze obawiają się rozprzestrzeniania się innych chorób

Lekarze nie podzielają dobrych opinii Manilala Borisy. Ponadto wedle opinii naukowców nie istnieje racjonalne potwierdzenie przedstawionej tezy. Co więcej, według nich istnieje zwiększone ryzyko rozprzestrzeniania się innych chorób o czym mówił Ja Jayalal, lekarz i szef Indyjskiego Stowarzyszenia Medycznego:

„Zgodnie z dostępną wiedzą i różnymi przeprowadzonymi badaniami, nie ma naukowych dowodów na to, że krowie odchody mogą być stosowane jako środek leczniczy lub wzmacniający odporność przeciw koroanwirusowi. Ludzie powinni mieć świadomość, że stosowanie zwierzęcego łajna może skutkować rozprzestrzenianiem chorób odzwierzęcych lub zakaźnych”.

Od początku pandemii w Indiach odnotowano ponad 22 mln zakażeń z czego 246 116 tys. osób zmarło. Zdaniem naukowców zakażeń i zgonów jest jednak zdecydowanie więcej. Powodem jest mocno obciążony system zdrowia oraz brak dostatecznej opieki medycznej w najmniej rozwiniętych regionach.

Wisła: Policjanci i strażacy z OSP uratowali Borsuka, który rozpaczał po utracie matki

Borsuk

Mieszkanka Wisły słysząc w nocy odgłosy przypominające płacz dziecka niezwłocznie zawiadomiła Policję. Kobieta wraz z funkcjonariuszami byli zaskoczeni gdy na miejscu okazało się, że żadnemu człowiekowi nie dzieje się krzywda, a smutny nastrój udzielił się małemu borsukowi, który najprawdopodobniej stracił matkę. Zwierzę znajduje się w Bielsku-Białej, gdzie przebywa pod specjalistyczną opieką.

Policjanci udali do Wisły Łabajowa. Służby mundurowe zostały wezwane przez tamtejszą mieszkankę, która usłyszała niepokojące dźwięki z okolicy potoku. Po przybyciu na miejsce policjanci odkryli, że alarmujące brzmienie wywołuje mały borsuk. Relacjonuje rzecznik cieszyńskich policjantów asp. Krzysztof Pawlik:

„W nocy policjanci zostali wezwani do Wisły Łabajowa, gdzie jedna z mieszkanek usłyszała niepokojące odgłosy dobiegające z okolicy potoku. Według kobiety podobne one były do rozpaczliwego płaczu dziecka. Po sprawdzeniu okazało się, że to mały borsuk. Zwierzę najprawdopodobniej straciło matkę”.

W akcji wzięli też udział przedstawiciele Ochotniczej Straży Pożarnej. Ci złapali borsuka i przekazali sierotę w ręce policji. Następnie dyżurny skontaktował się z Ośrodkiem Rehabilitacji „Mysikrólik” – Na Pomoc Dzikim Zwierzętom w Bielsku Białej.

Borsuk znajduje się pod opieką specjalistów

Przedstawiciele „Mysikrólika” stwierdzili, że słyszalne skomlenie zwierzęcia było spowodowane utratą rodzicielki. Asp. Pawlik apeluje abyśmy nie byli obojętni na los również dzikich zwierząt:

„To zdarzenie pokazuje, jak ważne jest, byśmy nie pozostawali obojętni na los dzikich zwierząt. Wszystko dobrze się skończyło dzięki szybkiej reakcji zgłaszającej i sprawnej interwencji mundurowych. Mały borsuk trafił pod opiekę specjalistów”.

Dziki terroryzują Białołękę! Mieszkańcy są przerażeni

dzik

W Polsce coraz częściej słyszymy o problemach ludzi z dzikami. Wiele razy pojawiały się już informacje o tych zwierzętach w dużych miastach, w tym w Warszawie. Według ostatnich doniesień dziki nie dają spokoju mieszkańcom Białołęki, którzy coraz bardziej obawiają się wychodzić z domów.

Stado dzików na Białołęce

Jak już informowaliśmy na naszym portalu, problemów z dzikami jest tego roku zdecydowanie więcej. Dokładnie trzy razy więcej niż rok temu – wynika z danych Lasów Państwowych na temat zgłoszeń za pierwszy kwartał 2021 roku.

Do redakcji „Super Expressu” przesłane zostały zdjęcia, które pokazują istny nalot dzików na Białołękę. Na jednym z osiedli widać ich dziesiątki. Stado zostało zauważone przez jednego z czytelników w drugiej połowie kwietnia.

Jak czytamy, miało to miejsce na Białołęce Dworskiej. Mężczyzna jechał samochodem, gdy nagle spostrzegł ogromne stado dzików. Miało ich być aż 35. Czytelnik, który nadesłał zdjęcia, przyznał że na osiedlu niektórzy mieszkańcy obawiają się wychodzić z domów.

Dlaczego dziki chętniej wychodzą z lasów?

W ubiegłym miesiącu Karolina Gałecka ze stołecznego ratusza wyjaśniała, że dziki bardzo chętnie wychodzą poza las z kilku powodów. Chodzi między innymi o łatwą dostępność jedzenia na osiedlach, niezabezpieczanie pojemników ze śmieciami czy brak ogrodzeń na niektórych działkach.

Na zwiększenie ilości dzików w pobliżu ludzkich osiedli wpływać też mają dobre warunki klimatyczne oraz cisza, która wynika z obostrzeń. Po prostu większa niż zwykle liczba osób spędza czas w domu.

za: se.pl

Uprowadzenie świni w Warszawie. „Pupcia” odjechała tramwajem z nieznajomym

swinia

W Warszawie doszło do niezwykle nietypowej kradzieży. Nieznany sprawca porwał… świnię imieniem „Pupcia”. Siedmiomiesięczne zwierzę odjechało wraz ze złodziejem tramwajem.

W Warszawie zawisły plakaty ze zdjęciem złodzieja świni

Jak informuje stołeczna „Gazeta Wyborcza” w swoim serwisie internetowym, do kradzieży doszło 1 maja o godzinie 19. W Warszawie pojawiły się ogłoszenia dotyczące kradzieży, na których znalazły się także zdjęcia.

Na fotografii widnieje niewielka świnia, która pije wodę z kałuży. Autorka ogłoszenia oraz właścicielka świnki, pani Alicja, mieszkała ze swoim zwierzęciem w mieszkaniu z ogrodem na Mokotowie.

Na drugim zdjęciu, jakie widnieje na wspomnianym ogłoszeniu, widać mężczyznę prowadzącego na smyczy uprowadzone zwierzę. Zrobiono je na skrzyżowaniu przy Kinie Femina. Pani Alicja informuje, że fotografię przesłano jej w odpowiedzi na prośbę o pomoc w poszukiwaniach, którą zamieściła ona na Facebooku.

Do kradzieży doszło na schodach przy przystanku tramwajowym na Starym Mieście – informuje właścicielka świni. Mężczyzna zapytał, czy może potrzymać smycz, podczas gdy ona może pójść do sklepu po jedzenie dla zwierzęcia. Złodziej miał podać kobiecie także swój numer telefonu, a więc ta się zgodziła. Okazało się, że nie należał on do właściciela, a po powrocie pani Alicji ze sklepu, nie zastała ona ani świni, ani mężczyzny. Pewna kobieta powiedziała jej tylko, że zwierzę odjechało z nim tramwajem.

Kobieta źle zajmowała się zwierzęciem?

Sprawa ma też drugie dno. Internauci pod ogłoszeniem wytykali kobiecie, że ta źle opiekowała się zwierzęciem. Miała je szarpać na smyczy, raz nawet świnia uciekła jej i łapać musieli ją policjanci. „Wyborcza” podaje nawet, że wcześniej inną świnię przywiązała do drzewa, bo właściciel nie pozwolił kobiecie trzymać jej w wynajmowanym mieszkaniu. Pod opiekę trafiło też zwierzę, które trzymała ona w niewielkim mieszkaniu w Londynie.

za: warszawa.wyborcza.pl

Łabędź znaleziony ze skarpetą na szyi. Sprawca poszukiwany przez Policję

Labedz

Policja z hrabstwa Wilconshire (Wielka Brytania) poszukuje osoby, która nałożyła na szyję łabędzia długą skarpetę. Umęczone zwierzę odnaleziono 2 maja, w miejscowości Lincoln. Łabędź został uratowany dzięki pomocy przedstawicieli organizacji charytatywnej Yorkshire Swan & Wildlife Rescue Hospital.

Zwierzę dało się złapać i uwolnić ze skarpety. Sprawa trafiła na policję, która udostępniła stosowny post na Facebooku z prośbą o pomoc w schwytaniu sprawcy. Funkcjonariusze nie mają wątpliwości, że przedmiot został nałożony z premedytacją.

„Uważamy, że przedmiot został celowo umieszczony na głowie łabędzia ze względu na dobre dopasowanie. Umarłby z głodu lub potencjalnie się udusił”.

Ten nieprzyjemny incydent skomentowała również Inspektor organizacji chroniącej zwierzęta (RSPCA) na Wyspach Brytyjskich Kate Burris:

„Konsekwencje tego bezmyślnego żartu mogły zakończyć się cierpieniem łabędzia, a ostatecznie nawet śmiercią”.

Burris zaznaczyła, że do sytuacji doszło w okresie lęgowym ptaków, co w przypadku śmierci łabędzia przełożyłoby się też na dramat jego ewentualnego potomstwa.

Łabędź przeżył, choć konieczna była operacja

Ranne zwierzę zostało poddane operacji, gdyż stan jego szyi był bardzo poważny. Zabieg wykonał weterynarz Alistair Brown. Podkreślono, że powrót do pełni zdrowia potrwa.

Brytyjskie prawo kwalifikuje powyższy czyn do miana przestępstwa, za które grozi do pół roku pozbawienia wolności lub nieograniczona grzywna finansowa.

Barack Obama żegna swojego przyjaciela. Pies „Bo” zmarł w wieku 12 lat po ciężkiej chorobie

Barack Obama

Barack i Michelle Obama za pośrednictwem mediów społecznościowych poinformowali, że ich pies Bo zmarł po walce z rakiem. „Nie mieliśmy pojęcia, ile będzie dla nas znaczył” – tak napisała odejście swojego pupila była pierwsza dama Stanów Zjednoczonych, Michelle Obama.

Był prezentem z okazji zwycięstwa w wyborach

Bo pojawił się w Białym Domu wraz z początkiem pierwszej kadencji Obamy w 2009 roku. Portugalski pies dowodny był prezentem od senatora Teda Kennedy’ego z Massachusetts i jego żony Victorii. Po kilku latach do Bo dołączyła towarzyszka tej samy rasy, która wabi się Sunny.

B. Obama: „Głośno szczekał, ale nie gryzł”

Były prezydent Stanów Zjednoczonych wspominając czworonożnego przyjaciela napisał:

„Głośno szczekał, ale nie gryzł, kochał latem wskakiwać do basenu i był spokojny w kontaktach z dziećmi. Żył dla resztek ze stołu i miał świetne włosy”.

Jego małżonka natomiast podkreśliła, że Bo wypełnił pustkę, gdy córki wyjechały na studia, a ich życie zwolniło. Jak czytamy w magazynie „People”:

„Michelle Obama była wdzięczna za to, że przez te 12 lat spędzonych razem Bo zawsze witał wracające ze szkoły dziewczęta (Malię i Sashę), im zaś pomógł odnaleźć się w pustym domu, gdy córki wyprowadziły się z niego, aby studiować. Barack Obama był pod wrażeniem stoickiego spokoju psa wobec dzieci i jego pocieszającej obecności, gdy oni – dorośli – mieli kłopoty lub byli zdenerwowani”.

Imię Bo zostało psu na cześć piosenkarza, Bo Diddleya. Portugalski pies dowodny to rasa należąca w Polsce do rzadkości. Szacuje się, że w naszym kraju może znajdować się obecnie maksymalnie kilkadziesiąt jej przedstawicieli.

Szukasz pracy, lubisz wyzwania i kochasz zwierzęta? Zostań opiekunem słoni w warszawskim ZOO!

slonie

Szukasz oryginalnej pracy, w której będziesz mieć kontakt ze zwierzętami? Zajęcie oferowane przez warszawski ogród zoologiczny może się okazać niezwykle interesujące. ZOO poszukuje opiekuna między innymi dla… słoni!

„Fantastyczne zwierzęta, poszukują fantastycznego opiekuna” – pisze Warszawskie ZOO na Facebooku.

Jak czytamy, chodzi o opiekuna słoni, nosorożców, góralków i golców.

Odporność, odporność i jeszcze raz odporność

Podkreślono, że jedną z wymaganych od kandydata cech jest odporność na każdy stres, a także warunki atmosferyczne. Dodano:

„[…] słonie i nosorożce uwielbiają deszcze i wichury, więc wtedy zabawa na świeżym powietrzu jest najprzyjemniejsza”.

Jak czytamy, konieczne jest też ogromne zaangażowanie w rozwijanie wiedzy z zakresu utrzymania hodowli oraz ochrony wspomnianych podopiecznych.

To nie jest praca dla każdego

W rozmowie z serwisem Interia.pl kierownik Działu Hodowlanego warszawskiego ZOO Bartosz Nadolski podkreślił:

„Nosorożce i słonie są uważane za zwierzęta niebezpieczne. Dlatego w naszym ogłoszeniu napisaliśmy, że poszukujemy osoby opanowanej, która będzie sobie zdawała sprawę, że pracuje z dużymi zwierzętami. One nawet nie chcąc, mogą nas skrzywdzić”.

ZOO wymaga od kandydatów na to stanowisko również kreatywności oraz odporności fizycznej i psychicznej. W zamian na przyszłego pracownika ogrodu czekają z pewnością niezwykle wyzwania i bardzo ciekawa praca ze zwierzętami, które wszyscy przychodzą do ZOO oglądać.

za: Facebook, Interia.pl

Cud narodzin we wrocławskim ZOO! Na świat przyszło ponad 100 zwierząt

owieczka

Wrocławskie zoo przeżywa istny cud narodzin. Narodziło się tam ponad 100 zwierząt. To między innymi kozy, owce, ale i dzikie oraz zagrożone gatunki.

Jak informuje wrocławskie wydanie „Gazety Wyborczej”, aż 40 nowych osobników znajduje się na tzw. dziedzińcu. Mamy to do czynienia z małymi kozami karpackimi, karłowatymi czy owcami świniarkami.

Maluchy aż 30 gatunków

Joanna Kij z wrocławskiego ogrodu zoologicznego poinformowała, że łącznie na świat przyszli przedstawiciele aż 30 gatunków zwierząt.

Jednym z niezwykle ciekawych przypadków narodzin jest pingwin przylądkowy. Prezes ZOO Wrocław Radosław Ratajszczyk podkreśla, że wrocławska kolonia jest jedną z największych w całej Europie, a także najbardziej efektywną hodowlą zachowawczą. Zwierzęta mają tam idealne warunki do rozwoju. Co ciekawe, u pingwinów tych panuje równouprawnienie i ptaki dzielą się obowiązkami. W pary łączą się na całe życie.

Pierwsze narodziny leniwca we Wrocławiu

We wrocławskim na zoo przyszedł też na świat w ciągu ostatniego roku leniwiec. Podkreślono, że był on pierwszym w historii ogrodu, który przyszedł tam właśnie na świat. Jako ciekawostkę „Wyborcza” podaje, że zwierzę to oddycha zaledwie 6 do 8 razy na minutę – połowę tego, co człowiek!

W zoo zobaczymy również niezwykle ciekawe helodermy meksykańskie. Są bardzo rzadki jeśli chodzi o ogrody zoologiczne. Spotkać je można w zaledwie 76 spośród nich na całym świecie. W naturze są z kolei zagrożone, ponieważ masowo tępią je ludzie. Wszystko między innymi przez przesądy na temat tych zwierząt. Eksperci uważają, że należy objąć je jeszcze bardziej ścisłą ochroną. Ratajczak zaznaczył, że dzięki Europejskiemu Programowi Hodowlanemu w ogrodach zoologicznych uda się go zachować.

za: wroclaw.wyborcza.pl

Kolejne przypadki wścieklizny na Mazowszu! Zapowiedziano akcję szczepień

lis

Kolejne niepokojące wieści na temat rozprzestrzeniania się wścieklizny na Mazowszu. Łącznie potwierdzono zachorowanie siedemnastu lisów na terenie województwa. Jeszcze w tym miesiącu zwierzęta mają zostać zaszczepione.

Już siedemnaście przypadków zakażenia

Zakażone wirusem wścieklizny zwierzęta odnalezione zostały w miejscowości Mlądz w powiecie otwockim. To już piętnasty przypadek infekcji u lisów w tym roku. Poinformował o tym we wtorek Mazowiecki Wojewódzki Lekarz Weterynarii. Kolejne dwa chore lisy znaleziono w Woli Rębkowskiej (powiat Garwoliński).

Będą szczepienia

Zwiększająca się liczba zakażeń wścieklizną wśród zwierząt zmusza władze do podjęcia działań. Wścieklizna jest niezwykle groźną chorobą, także dla ludzi. Dlatego od 14 do 21 maja na Mazowszu przeprowadzona ma zostać akcja szczepienia lisów.

Akcja obejmie powiaty:

  • białobrzeski,
  • grójecki,
  • garwoliński
  • miński,
  • kozienicki,
  • nowodrowski,
  • otwocki,
  • legionowski
  • piaseczyński,
  • grodziski,
  • pułtuski,
  • pruszkowski,
  • wołomiński
  • warszawski zachodni,
  • wyszkowski
  • Warszawę.

Zespół prasowy wojewody mazowieckiego przypomniał, że lis nie podejmie szczepionki, której dotknął człowiek. Zaapelował, aby po wyłożeniu preparatów przez 2 tygodnie psy wyprowadzać tylko na smyczy. Koty powinny z kolei zostać zamknięte w pomieszczeniach.

Przypomniano też o akcji obowiązkowych szczepień dla psów. Ich brak może oznaczać mandat w wysokości 500 złotych dla właściciela psa.

Wojewoda przypomniał, że wścieklizna to choroba śmiertelna. Apelował, aby w żadnym wypadków nie dotykać dzikich zwierząt.

za: PAP

Chiny: Żywe zwierzęta zapakowane w kartony. Niektóre z nich miały do pokonania 1700 km

Szczeniaki

W poniedziałek 3 maja w magazynie w mieście Chengdu (Chiny) dokonano zaskakującego odkrycia. W paczkach znaleziono ponad 160 szczeniąt i kociąt, które miały być częścią procederu o nazwie „blind boxes”. Niemal wszystkie zwierzęta zostały uratowane przez chińskich obrońców praw zwierząt.

Żywa loteria

„Blind boxes” to swego rodzaju loteria popularna w Chinach. Klienci dokonują zakupu nie wiedząc co otrzymają. Czasem ryzyko się opłaca, lecz bywa i tak, że ludzie są stratni, gdyż w paczce mogą być zawarte również bezwartościowe rzeczy.

Tym razem poszkodowane zostały zwierzęta, które były uczestnikami żywej paczki niespodzianki. Paczki były oznaczone jako zwykłe przesyłki i miały trafić do adresatów zlokalizowanych po całym kraju. Jedna z nich miała trafić do Shenzhen oddalonego aż o 1700 km od Chengdu. Większość zwierząt jest chora, natomiast czworo nie udało się uratować.

ZTO Express publicznie przeprasza i zawiesza niektóre usługi

Firma kurierska ZTO Express, która wmieszana jest w całe zajście publicznie przeprasza i jasno deklaruje, że dołoży wszelkich starań aby podobne zdarzenie nie miało już więcej miejsca. Sprawą zajęły się już odpowiednie służby.

Według chińskich przepisów wysyłanie pocztą jakichkolwiek żywych zwierząt jest zabronione i stanowi poważne naruszenie przepisów dotyczących bezpieczeństwa zwierząt i kontroli chorób.

Psy pogryzły 10-letniego chłopca. Właściciel zwierząt usłyszał zarzuty

40-letni mieszkaniec gminy Biała Podlaska (lubelskie) został zatrzymany przez policję. Mężczyzna jest właścicielem dwóch psów, które we wtorek pogryzły 10-letniego chłopca. Dziecko trafiło do szpitala, jednak jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Chłopiec spacerował sobie nieopodal niezabezpieczonej posesji, z której wybiegły dwa agresywne psy. Zwierzęta zaatakowały i pogryzły dziecko. Rzeczniczka policji w Białej Podlaskiej komisarz Barbara Salczyńska-Pyrchla poinformowała o stanie zdrowia poszkodowanego dziecka:

„Chłopiec odwieziony został do szpitala. – Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo”.

Właściciel psów twierdzi, że psy były zamknięte

40-latkek powiedział, że psy były zamknięte w kojcu na terenie posesji, ale zdołały uciec. Dodał również, że gdy usłyszał hałas zareagował natychmiast odciągając agresywne psy od chłopca.

Wstępny raport policji mocno obciążają zatrzymanego. Według zeznań świadków, psy były bardzo agresywne i często przebywały poza kojcem. Ponadto w momencie zatrzymania mężczyzna znajdował się w stanie nietrzeźwym mając w organizmie 0,8 promila alkoholu.

Prokurator postawił zarzuty

Zatrzymanemu postawiono zarzut narażenia chłopca na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu i zastosował wobec mężczyzny dozór policji.

Okoliczności incydentu są nadal badane wliczając w to warunki życia psów. O całym zajściu zawiadomiono również inspektorat weterynarii oraz Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.

Potwierdzono, że psy były szczepione przeciwko wściekliźnie.

Naukowcy: Osy są ważne! Ich praca jest dla człowieka warta setki miliardów dolarów

osa

Osy mało komu wydają się sympatycznymi czy pracowitymi zwierzętami. Jak się jednak okazuje, ich rola dla środowiska oraz samych ludzi jest ogromna. Pomagają między innymi poprzez walkę ze szkodliwymi dla plonów owadami.

Naukowcy są zgodni: osy są niezwykle ważnym elementem ekosystemu

Wynik metaanalizy przeprowadzonej przez naukowców jest jednoznaczny. Osy są niezwykle istotnym elementem ekosystemu. Dowiedziono tego po analizie ponad 500 artykułów na temat tych owadów. Zbadano w nich łącznie około 33 tysiące gatunków os. Sprawdzano przede wszystkim właśnie ich rolę w ekosystemie.

Mimo iż ludzie nie pałają sympatią do tych zwierząt, to właśnie osy poza żądleniem także zapylają kwiaty oraz walczą ze szkodliwymi dla plonów owadami.

„Dopiero zaczynamy właściwie rozumieć wartość ich działań na rzecz ekosystemu”

– stwierdza badaczka Seirian Sumner z University College London.

Praca os warta setki miliardów dolarów

Wskazuje, że sama tylko praca os polegająca na walce ze szkodnikami warta jest w skali świata aż 416 miliardów dolarów! Na tym oczywiście nie koniec jeśli chodzi o przydatność tych owadów. 250 mld dolarów warta jest ich praca przy zapylaniu.

Okazuje się, że owady te zapylają 960 różnych gatunków kwiatów, ale aż 164 z nich są całkowicie zależne od zapylania właśnie przez osy. Co więcej, są w stanie zastąpić innego owada, gdyby ten zniknął z danego ekosystemu.

Czasem brakuje nam świadomości, jak bardzo istotne dla całego środowiska są niektóre ze zwierząt. Wiedząc, jak istotne są pod tym względem osy, warto walczyć z krzywdzącym stereotypem na temat tych owadów. Zbyt często, w przeciwieństwie do pszczół, są one zabijane przez ludzi obawiających się ukąszenia.

źródło: PAP

Książę Liechtensteinu przez pomyłkę zastrzelił największego niedźwiedzia w UE

niedźwiedź

Książę Liechtensteinu Emanuel von und zu Liechtenstein pozbawił życia niedźwiedzia o imieniu Artur. Jak się później okazało, książę zastrzelił osobnika omyłkowo. Artur należał do gatunku niedźwiedzi brunatnych, a te zgodnie z normami Unii Europejskiej znajdują się na jej terenie pod ochroną. Do zdarzenia doszło w marcu w rejonie rumuńskich Karpat.

Sprawca miał posiadać uprawnienia łowieckie oraz specjalne przyzwolenie rządu Rumunii na odstrzał chronionego przedstawiciela. Wynikało to z faktu, iż niedźwiedź stwarzał zagrożenie dla tamtejszych mieszkańców. Rząd zezwolił na zabicie jednego, konkretnego osobnika. Ostatecznie książę pozbył się samca, lecz jak się później okazało ofiarą stało się inne, niż wyznaczone przez rząd zwierzę. Artur był największym obserwowanym niedźwiedziem tego gatunku w całej Rumunii a możliwe, że nawet w całej Unii Europejskiej.

Paun: „Przybył, aby zabić i zabrać do domu największe trofeum”

Prezes rumuńskiej organizacji „Green” Gabriel Paun nie dowierza jak książę mógł dokonać takiej pomyłki:

„Zastanawiam się, jak książę mógł pomylić niedźwiedzicę przybywającą do wioski z największym samcem, który żył w głębi lasu”

Po czym krytycznie dodał:

„nie przybył, aby rozwiązać problem mieszkańców, ale zabić niedźwiedzia i zabrać do domu największe trofeum, aby powiesić je na ścinanie”.

Niedźwiedzie brunatne są gatunkiem chronionym w UE, aczkolwiek Rumunia zezwala na zastrzelenie osobnika w przypadkach, kiedy dopuszcza się on poważnych szkód lub stwarza zagrożenie dla ludzi.

„Zabrali mi futerko, bo nie jestem modelką”. Rysunki nastolatka w kampanii Stowarzyszenia Otwarte Klatki

norka

Chyba nikt nie jest tak wrażliwy na cierpienie zwierząt, jak dzieci. Fakt ten został wykorzystany przez Stowarzyszenie Otwarte Klatki. To właśnie rysunki pewnego czternastoletniego chłopca stały się częścią kampanii pokazującej cierpienie zwierząt w hodowli na futra oraz w przemyśle spożywczym.

„Gazem zadusili, będą mnie nosili”

Billboardy Stowarzyszenia Otwarte Klatki znalazły się w ośmiu miastach w Polsce. Motyw na wszystkich jest podobny. Mamy do czynienia z dziecięcym rysunkiem zwierzęcia oraz hasłem, które ono „wypowiada”.

Na jednym z billboardów znalazła się norka z hasłem: „Gazem zadusili, będą mnie nosili”.

Na innym z kolei widzimy lisa oraz hasło: „Zabrali mi futerko, bo nie jestem modelką”.

Rysunki nastolatka poruszyły aktywistów

Rysunki wraz z hasłem oraz fakt, że wykonał je nastolatek, naprawdę robią wrażenie. Trudno pozostawać wobec nich obojętnym. Tak też było z samym Stowarzyszeniem, które poruszone wysłanymi przez Bartka Hellera rysunkami zdecydowało się wykorzystać je w kampanii.

Łącznie w całym kraju kampania outdoorowa to aż 59 billboardów. Jak informuje serwis wirtualnemedia.pl, stanęły one między innymi w Łodzi, Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu, Białymstoku, Warszawie, Szczecinie oraz Katowicach.

Anna Iżyńska ze Stowarzyszenia podkreśla, że politycy nadal nie pamiętają o cierpieniu zwierząt. Dodała:

„Mamy nadzieję, że billboardy z rysunkami Bartka dobitnie im o nich przypomną”.

za: wirtualnemedia.pl

Niezwykłe! Pies stracił łapę i nauczył się… chodzić jak człowiek! [FILM]

pies

Historia psa wabiącego się Dexter może wlać otuchę w serce każdego miłośnika zwierząt. Pokazuje, że nawet po wypadku życie psiaka może być szczęśliwe. Dexterowi nie przeszkodziła w tym nawet utrata łapy po zderzeniu z samochodem.

Pies, który chodzi jak człowiek

„Ten uroczy pies z trzema łapami woli chodzić na dwóch, wyprostowany jak ludzie”

– mówi lektor w filmie opublikowanym na kanale serwisu BuzzFeed News w serwisie Youtube.

Choć niektóre z psów potrafią chodzić na tylnych łapach, przeważnie jest to zwykła sztuczka, która trwa kilka sekund. W przypadku Dextera jednak, jak podkreśla lektor, jest zupełnie inaczej. Pies chodzi wyprostowany jak człowiek i widać, że mu się to podoba!

Wypadek zmienił życie psa i jego właścicieli

Jego właścicielka opowiada, jak pies trafił do jej rodziny. Był szczęśliwym, zdrowym psem i ulubieńcem wszystkich. W 2015 roku zdarzył się jednak wypadek.

Na wycieczce do jednego z górskich miasteczek Dexter uciekł swoim właścicielom, goniąc za kilkoma jeleniami przy autostradzie. W pewnym momencie pies nagle skręcił, wpadając prosto pod koła nadjeżdżającego auta.

Na szczęście wypadek nie skończył się dla psiaka śmiercią. Nie było krwawienia wewnętrznego, ucierpiały jedynie jego przednie łapy. Prawa musiała zostać amputowana, lewą udało się uratować.

Jak się okazało, pies zamiast chodzić na trzech łapach, jak można by się tego spodziewać, wybrał chodzenie na dwóch. W ten sposób porusza się zdecydowanie szybciej i jest bardziej zadowolony. Przednia łapa pomaga mu, kiedy musi się na przykład dostać na górę domu po schodach. Zdecydowanie częściej jednak wybiera chodzenie na dwóch.

Nagranie z Dexterem, który na dwóch łapach idzie na spacer, robi furorę w sieci. To po prostu trzeba zobaczyć:

za: Youtube (https://www.youtube.com/channel/UCf4FYTsGFFcdc68AUPIU3RA)

„Aspirant bocian” uratowany przez policjanta

Ostrów Wielkopolski: Bocian z uszkodzonym skrzydłem uratowany

Policjanci codziennie w trakcie swojej służby pomagają wielu osobom. Czasem są to jednak nie tylko ludzie, ale i zwierzęta. Przed dwoma dniami jeden z opoczyńskich funkcjonariuszy uratował życie pewnemu bocianowi.

Bocian złamał obie nogi

Sytuacja miała miejsce 2 maja. Policja została wezwana do miejscowości Feliksów, gdzie mieszkańcy zauważyli na drodze rannego bociana. Ptak miał wypaść z gniazda przy silnym podmuchu wiatru i uderzyć w ogrodzenie, przez co złamał obie nogi.

Do wspomnianej miejscowości wysłano asp. Piotra Laskowskiego. Jak czytamy na stronie łódzkiej policji, policjant ten uratował już wcześniej niejednokrotnie ludzkie życie. Co więcej, zdarzyło mu się pomagać żółwiowi.

Jak ptak został „aspirantem”

Tym razem interwencja była dosyć trudna. Zwierzę było mocno zdenerwowane i mogło poranić zarówno siebie, jak i samych policjantów, którzy usiłowali mu pomóc. Przez cały czas funkcjonariusze byli w kontakcie telefonicznym ze specjalistycznym ośrodkiem rehabilitacji dzikich zwierząt w Łodzi. Udzielano im wskazówek, jak postępować z bocianem.

Jak informuje na stronie łódzkiej policji asp. Szt. Barbara Stępień:

Najważniejsze było uspokojenie go i zabezpieczenie dziobu, tak aby nie poranił siebie i pomagających mu policjantów Mundurowi nie mając innej możliwości wykorzystali do tego ….policyjny pagon.

Dalej dodała, że ptak z tego właśnie powodu został nieformalnie mianowany „aspirantem”. Bociana przykryto też kurtką i przekazano lekarzowi weterynarii, który zapewnił mu fachową pomoc. „Oby przywołało to prawdziwą wiosnę!” – piszą policjanci na stronie internetowej.

za: lodzka.policja.gov.pl

Dziki dewastują Wilanów. Straty sięgają setek tysięcy złotych

dzikwmiescie

W ostatnim czasie w zasadzie nie ma dnia bez informacji w mediach na temat dzików oraz ich pojawiania się w miastach. Tym razem okazuje się, że dziki wyrządziły ogromne szkody na warszawskim Wilanowie. Straty oszacowano na ponad 200 tysięcy złotych.

Wiosną dziki chętnie spacerują po ludzkich osiedlach

Wiosna to okres, kiedy najwięcej dzików wychodzi z lasów. Maciory razem z młodymi zapuszczają się bardzo często na ludzkie osiedla. Szczególnie teraz, kiedy w związku z epidemią koronawirusa na osiedlach jest ciszej niż kiedyś. Lasy Miejskie w Warszawie informują, że liczba zgłoszeń jakie wpłynęły w pierwszym kwartale 2021 roku jest niemal trzykrotnie wyższa od analogicznej przed rokiem.

Szacuje się, że w Warszawie liczebność dzików to około 1000-1500 sztuk. Określa się ją na podstawie obserwacji pracowników terenowych Lasów Miejskich. Przez to, że poza terenami leśnymi łatwo mogą one znaleźć pożywienie, chętnie wybierają się na tereny zamieszkałe przez ludzi.

Dziki w Warszawie i ogromne straty

W ostatnim czasie bardzo łatwo można je spotkać na Białołęce, Wilanowie czy Rembertowie. W tym roku po pierwszych trzech i pół miesiąca zgłoszeń było prawie 200.

Andżelika Gackowska, zastępca dyrektora Lasów Miejskich Warszawy, powiedziała w rozmowie z serwisem warszawa.naszemiasto.pl:

„Dzikie czują się w mieście bezpiecznie, mają bogatą bazę żerową, nie ma tu dla nich zagrożenia”.

Ostatnio dziki wyrządziły ogromne szkody na terenie ogrodów Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie. Oceniono je na 22 tysięcy złotych. Zdewastowane zostały trawniki i elementy infrastruktury ogrodu.

za: warszawa.naszemiasto.pl

Łódź pionierem ochrony wiewiórek. Powstał tam pierwszy w Polsce most dla rudych gryzoni

co jedzą wiewiórki

W Polsce mamy do czynienia z coraz większą liczbą różnych rozwiązań, których celem jest ochrona zwierząt przed ruchem drogowym. Tym razem w Łodzi powstał most dla wiewiórek.

Do tej pory jest to pierwsza tego rodzaju konstrukcja w naszym kraju. Co więcej, na terenie Łodzi powstał dopiero jeden most dla tych sympatycznych rudych gryzoni, ale będzie ich więcej.

Most dla wiewiórek nad ulicą Okólną

Nowatorska w skali Polski konstrukcja pojawiła się nad ulicą Okólną w Lesie Łagiewnickim. Ma za zadanie umożliwić wiewiórkom przedostanie się na drugą stronę ulicy ponad nią. Do tej pory zwierzaki niestety często lądowały pod kołami aut.

Dyrektor Zarządu Zieleni Miejskiej w Łodzi Małgorzata Kryzińska zwróciła uwagę, że wokół nas żyje bardzo wiele wiewiórek, które przemieszczają się w poszukiwaniu partnera czy pokarmu. Ma ona nadzieję, że most spełni swoje zadanie i liczba wiewiórek, która w tej okolicy ginie pod kołami aut, zmniejszy się.

Most pojawił się bardzo wysoko nad jezdnią. Wiewiórki mogą się przedostać na drugą stronę ulicy idąc specjalnym tunelem.

Most, karmnik i orzeszki

Prezydent miasta Hanna Zdanowska w swoim wpisie na Facebooku poinformowała dodatkowo, że zainstalowano także karmnik z orzeszkami dla gryzoni.

Władze miasta liczą też na to, że kierowcy widząc tego rodzaju most będą jechać wolniej. Pozostaje mieć nadzieję, że inwestycja sprawdzi się, a za przykładem Łodzi pójdą także inne polskie miasta. Każdy ruch w kierunku poprawienia bezpieczeństwa żyjących w naszych lasach zwierząt warto pochwalić.

za: moto.pl

Koronawirus groźny dla zwierząt domowych? Niepokojące wyniki badań

kot 2

Od początku trwania pandemii koronawirusa pojawiały się pytania o to, czy patogen może się przenosić także na zwierzęta domowe. Najnowsze wyniki badań przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii dowodzą, że wirusem SARS-CoV-2 mogą się zarazić koty.

Dwa koty zakażone koronawirusem

Wyniki badań przeprowadzonych przez brytyjskich naukowców opublikowano na łamach „Veterinary Record”. Okazało się, że zakażenie koronawirusem potwierdzono w przypadku dwóch kotów, które mieszkały z ludźmi. Co więcej, u zwierząt także możliwy jest ciężki przebieg zakażenia.

O zdolności wirusa do przenoszenia się na niektóre zwierzęta informowano już w ubiegłym roku w piśmie „Scientific Reports”. Wskazywano wówczas na co najmniej 26 gatunków gatunków zwierząt spośród 215, które zostały przebadane. Większość z nich to ssaki. Pisano między innymi o psach, lwach, jeleniach czy właśnie kotach domowych.

Dlaczego wirus przenosi się na niektóre ze zwierząt?

Naukowcy podkreślali wówczas, że wirus może być groźny także dla niektórych zwierząt. Powodem jest białko AcE2, które znajduje się na powierzchni komórek i może doprowadzić do związania go z kolcami wirusa podobnie jak w przypadku ludzi. Bezpieczne są z kolei ptaki, ryby oraz gady.

Po raz pierwszy o zakażeniu zwierzęcia poinformowano w lutym 2020 roku. Koronawirusa potwierdzono u jednego z psów w Hongkongu.

Brytyjscy naukowcy wskazują na konieczność monitorowania tego, jak wirus przenosi się z kota na człowieka i odwrotnie.

Amerykańscy eksperci z Centers for Disease Control and Prevention podkreślali, aby unikać kontaktu ze zwierzętami domowymi. Szczególną ostrożność powinny zachowywać te osoby, które wiedzą już, że zaraziły się koronawirusem SARS-CoV-2. Powinny one nosić maseczki przy kontakcie ze swoimi pupilami, a najlepiej aby w tym czasie opieką nad nimi zajął się ktoś inny. W razie podejrzenia zakażenia u kota czy psa należy się skontaktować z weterynarzem.

źródło: PAP

Kilkadziesiąt zwierząt może stracić dach nad głową. Azyl potrzebuje naszej pomocy

pies schronisko

Kolejna przystań dla zwierząt znajduje się w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Naszej pomocy potrzebuje fundacja RUNA w Magnuszewie, która opiekuje się ponad 80 zwierzętami.

Mnie pewnie tylko pęknie serce, ale dla zwierząt to koniec szczęśliwego życia

– powiedziała Sylwia, założycielka fundacji.

Pomoc zwierzętom to jej życiowa misja

Jej miłość do zwierząt nie ma granic. W domu, który Sylwia stworzyła dla zwierzaków, mieszka aż 60 kotów, 8 psów oraz 17 kóz. Jej działalność w ramach stworzonej przez siebie fundacji rozpoczęła się trzynaście lat temu. Impulsem okazała się wizyta w kocim hospicjum w Toruniu. Po pewnym czasie sama postanowiła w całości poświęcić się pomocy zwierzętom.

Dom, w którym mogła się opiekować zwierzętami, Sylwia kupiła za pieniądze z kredytu. Wzięła go, kiedy jej sytuacja była stabilna – pracowała jako informatyk w jednym z warszawskich banków.

W rozmowie z Wirtualną Polską powiedziała, że problemy zaczęły się w momencie, gdy straciła pracę. Zmaga się również z poważnymi problemami zdrowotnymi, zmianami zwyrodnieniowo-przeciążeniowymi. Wynikły one w pewnej mierze przez ogromną ilość pracy, jaką właścicielka RUNY wkładała w swoje dzieło. Przyznaje, że pracowała więcej niż 11 godzin dziennie.

Wspólnie możemy ocalić przystań dla zwierząt

Po stracie pracy jej dom przejął syndyk, gdy nie miała pieniędzy na spłatę kolejnych rat. Licytacja ma się odbyć już w maju. Bez naszego wsparcia dzieło wielkiej pomocy zwierzętom po prostu przepadnie. Nadal jest jednak nadzieja. Potrzeba zebrać aż 200 tysięcy złotych, które pozwolą zwierzętom pozostać w domu, który stworzyła dla nich Sylwia.

W tej chwili na zbiórkę wpłacono nieco ponad 47 tysięcy złotych. Potrzebna jest więc ogromna mobilizacja. Pomóc możesz także i ty. https://www.ratujemyzwierzaki.pl/domruny

źródło: wp.pl

Kanadyjscy internauci wściekli na bobry. Zwierzęta przegryzły… światłowód

co jedzą bobry

Kanadyjscy internauci z miejscowości Tumbler Ridge z pewnością nie będą fanami bobrów. Gryzonie w trakcie budowy tamy pozbawiły ich dostępu do sieci. Internet straciła aż połowa z niemal 2000 mieszkańców.

Mało co denerwuje tak mocno jak problem z dostępem do internetu, kiedy chcesz akurat obejrzeć serial, pracujesz lub masz ochotę pogadać ze znajomymi. Wiedzą o tym mieszkańcy Tumbler Ridge w Kolumbii Brytyjskiej. Choć początkowo z pewnością winę za przerwę w dostępie do internetu zrzucili odruchowo na dostawców, okazało się, że problem leży zupełnie gdzie indziej.

Grupa bobrów nie miała problemu z grubym kablem zakopanym na głębokości metra

Za problemami z siecią nie stała szajka hakerów. Nie był to również zwyczajny problem techniczny. Ot grupka bobrów w trakcie budowy swojej tamy nie tylko dokopała się do kabla ze światłowodem, który leżał na głębokości niemal metra. Postanowiły też go przegryźć, choć ma prawie 12 cm grubości. Zrobiły też z niego użytek.

Pracownicy, którzy zabrali się za naprawdę uszkodzonego światłowodu, dostrzegli coś jeszcze. Okazało się, że materiały pozyskane ze światłowodu posłużyły pracowitym zwierzętom do budowy żeremi.

Internet w końcu wrócił

W tej chwili połączenie internetowe zostało już przywrócone. Nadal jednak nie ma pełnej łączności komórkowej. Kanadyjczycy mieszkający w Tumbler Ridge muszą mieć teraz bardzo mieszane uczucia. Co prawda stracili na pewien czas internet, ale jak tu być złym na tak pracowite zwierzęta? Szczególnie, że bobry są jednymi z symbolicznych w historii Kanady zwierząt.

Miejmy nadzieję, że firma odpowiedzialna za zabezpieczenie światłowodu w tym miejscu tym razem nieco lepiej zabezpieczy sieć. Jak się okazuje, zakopanie go na głębokości metra i zabezpieczenie samym tylko kablem nie stanowi dla bobrów żadnej przeszkody.

źródło: PAP

Wilk chroniony na Słowacji. Od czerwca polowanie na te zwierzęta będzie zakazane

wilk 3

Polowanie na wilki już niedługo będzie zakazane na Słowacji. Ogłoszono, że zmiana prawa będzie w tym kraju obowiązywać od początku czerwca.

Już niedługo ma zostać podpisane rozporządzenie wykonawcze do ustawy o ochronie przyrody i krajobrazu w tym kraju. Do tej pory wilki nie były na Słowacji objęte ochroną, jednak zmieni się to z dniem 1 czerwca. Od tej pory polowanie na wilki będzie całkowicie zakazane w tym kraju.

Do tej pory wilki odstrzeliwano często za granicą Polski

Dotychczasowe prawo stanowiło jedynie, że wilków nie można było odstrzelić w pasie przygranicznym z Polską o szerokości 23 kilometrów. Ekolodzy z Polski oraz Słowacji od lat apelowali o to, aby wilki objąć ścisłą ochroną i nareszcie się tego doczekamy.

Dotychczas wilki często ginęły od kul myśliwych po przekroczeniu granicy ze Słowacją. Rzecznik resortu rolnictwa Daniel Hrežík powiedział jednak w rozmowie z portalem Pravda, że decyzja ta zapadła wbrew opiniom hodowców czy leśników. Twierdzi, że wpływ zmiany prawa będzie negatywny między innymi dla rolnictwa na Słowacji.

Odstrzał wilków powodujących znaczne szkody?

Odnosząc się do problemów podnoszonych przez hodowców, wiceminister środowiska Michał Kiča zapowiedział możliwość przeniesienia na grunt słowacki rozwiązania prawnego ze Szwajcarii. Tam istnieje przepis, który pozwala odstrzelić wilka, jeśli ten zabije ponad 25 owiec.

Wydaje się, że tego typu zapis byłby zdecydowanie pożądany. Także w Polsce pojawiają się głosy na temat możliwości odstrzału niektórych wilków w związku z coraz większą ich populacją. Jak informowaliśmy tutaj: https://zwierzaki.pl/atak-watahy-wilkow-w-swietokrzyskiem i tutaj: https://zwierzaki.pl/atak-watahy-wilkow-zagryzly-cale-stado-danieli-to-byla-jakas-rzez, atak watahy może oznaczać gigantyczne straty hodowców i zagryzienie dziesiątek zwierząt.

za: Donald.pl

Pakistański gołąb poleciał do Indii i… trafił do aresztu. Czeka go sprawa o szpiegostwo?

golab

Pewien gołąb, który przyleciał do Indii z terenów Pakistanu, może mieć poważne kłopoty. Został on oskarżony o… szpiegostwo. Wszystko przez pewną kartkę, którą miał przyczepioną do nogi.

Problemy gołębia, który wleciał na terytorium Indii

Sytuacja miała miejsce 17 kwietnia. Ptak miał przylecieć z Pakistanu i usiąść obok strażnika, który znajdował się na posterunku Rorawala w Pendżabie.

Problemem okazał się nie tyle sam ptak, co fakt posiadania przez niego tajemniczej kartki, która była przyczepiona do nogi. Strażnicy pochwycili go i sprawdzili, jakiego rodzaju wiadomość „przemycił” przez granicę ptak.

Okazuje się, że na kartce, którą znaleziono u gołębia, znajdował się po prostu ciąg cyfr. Sprawą mają się zająć służby. Chodzi między innymi o sprawdzenie, czy tajemnicze cyfry są zaszyfrowaną wiadomością, czy może jedynie numerem właściciela ptaków.

Ptaka czeka… sprawa sądowa? Policja nie wie, co robić

Sprawa wydaje się zupełnie absurdalna, bo straż graniczna nakazała policji, aby sprawę dotyczącą gołębia od razu zarejestrować jako… kryminalną. Do pisma przeznaczonego dla policjantów dołączono chociażby rysopis (tak!) „białego gołębia o czarnej głowie”. Sprecyzowano, że wleciał na 500 metrów w głąb kraju.

Sprawa dla policji jest, co tu dużo mówić, niezwykle skomplikowana. Nie wiadomo, czy w świetle prawa możliwe będzie zarejestrowanie sprawy przeciwko ptakowi. Policjanci mają tej sprawie kontaktować się z ekspertami w dziedzinie prawa. Gołąb tymczasem pozostaje w areszcie.

za: PAP

Kot domowy na dworze? To bardzo zły pomysł!

kot 1

Natura kota nakazuje mu polować na mniejsze zwierzęta. To w końcu drapieżnik. Koty domowe nie są jednak w Polsce naturalnym elementem ekosystemu i potrafią wyrządzić ogromne szkody. Marta Węgrzyn, która założyła azyl dla dzikich zwierząt w Łubnianach informuje, że aż 90 proc. zaatakowanych przez koty ptaków nie przeżywa.

Ślina kota jest dla innych zwierząt zabójcza

Powodem są bakterie zawarte w ślinie kota, które są dla ptaków zabójcze nawet w przypadku niewielkiej rany. Ostatecznie przeważnie doprowadzają one do sepsy, co zabija ptaka.

Założycielka wspomnianego azylu podała przykład czyżyka, który zmarł po czterech dniach leczenia. Jego opiekunowie byli przekonani, że tym razem walka o życie ptaka zakończy się sukcesem. Niestety, także w tym przypadku atak kota okazał się być śmiertelny.

Kot domowy nie jest naturalnym elementem naszego ekosystemu

Nie jest to jedyny przypadek ingerowania kota domowego w nasz ekosystem, w którym jedynie rysie i żbiki są naturalnie występującymi kotowatymi. Z roku na rok spada populacja zajęcy. Marta Węgrzyn opowiedziała o historii dwóch zajączków, które również nie przeżyły spotkania z kotem.

Jak przypomniała ona dalej, człowiek jest odpowiedzialny za udomowionego kota. Dzikie koty oraz te, które wychodzą na dwór, zabijają zarówno ssaki i ptaki, jak i płazy oraz gady. Wskazała, że kot zabija nawet wtedy, kiedy ma pełną miskę i nie prowadzi selekcji naturalnej.

Trzymajmy koty w naszych domach

Co ciekawe, rozmówczyni serwisu opowiecie.info podkreśla, że wypuszczane przez ludzi na zewnątrz koty nie mają najmniejszego wpływ na populację gryzoni.

Koty nie są jednak jedynie zagrożeniem dla innych zwierząt. Na nie same czyha mnóstwo niebezpieczeństw. Spotykają je wypadki, bywają pogryzione przez kuny czy inne koty. Zdarza się również, że ulegają poważnym zakażeniom.

Na koniec założycielka azylu zaapelowała, abyśmy dla dobra tak kotów, jak i innych zwierząt, trzymali je w domu. Ich wycieczki są ogromnym zagrożeniem tak dla ptaków czy ssaków, jak i samych kotów.

za: opowiecie.info

Atak watahy wilków. Zagryzły całe stado danieli. „To była jakaś rzeź”

wilk 2

W Polsce doszło do kolejnego ataku watahy wilków. Tym razem zdarzenie udało się uchwycić kamerom. Mieszkanka Chośnicy, gdzie wilki rozszarpały całe stado danieli, przyznaje, że obawia się wychodzić przed dom.

Atak wilków miał miejsce przed kilkoma dniami. Właścicielka gospodarstwa agroturystycznego przyznaje, że widok był wprost przerażający. Zwierzęta przegryzły część ogrodzenia i przeszły pod nim, dobierając się do zagrody danieli.

Wilki zagryzły dwadzieścia zwierząt

Ze stada liczącego 50 sztuk zwierząt zostało 30. Właściciele gospodarstwa są przerażeni. Pani Lucyna Kraft poinformowała, że z niektórych zwierząt zostały tylko kości.

„To była jakaś rzeź”

– stwierdziła kobieta.

Okazuje się, że przerażone atakiem watahy daniele uciekły do lasu. Dziewięć łań udało się jednak złapać.

Właścicielka gospodarstwa powiedziała, że oboje z mężem są przerażeni zachowaniem wilków. Planują kolejne zabezpieczenia, w tym zamontowanie pastucha. Jej mąż w nocy pilnuje stada zwierząt, a sama pani Lucyna przekonuje, że obawia się wychodzić na własne podwórko.

Pomoc państwa tylko w teorii?

Za zagryzione przez wilki zwierzęta zapłacić będzie musiał Skarb Państwa po oględzinach regionalnego dyrektora ochrony środowiska. Właścicielka gospodarstwa przyznaje jednak, że jego podejście pozostawia wiele do życzenia. Nie przywiózł gospodarzom fladr (to sznury z materiałem w jaskrawych barwach). Państwo Kraft muszą je zakupić we własnym zakresie.

Do ataków wilków w Polsce dochodzi w ostatnim czasie coraz częściej. Jak już informowaliśmy, w województwie świętokrzyskim wilki zagryzły sześć zwierząt hodowanych w podobnym gospodarstwie. Ofiarami wilków padły muflony i podobnie jak u państwa Kraftów, daniele.

za: gp24.pl

Aplikacja NOSEiD: Psia trufla pomoże w odnalezieniu zagubionego czworonoga

psinos

Powstaje niezwykła aplikacja, która może pozwolić na ułatwienie poszukiwań zaginionych psów. Okazuje się bowiem, że nos każdego z nich jest odpowiednikiem ludzkiego odcisku palca. Unikatową cechę może badać aplikacja NOSEiD.

Każdy psi nos jest inny

Wspomniany program tworzony jest przez markę IAMS. Aplikacja ma wykorzystywać fakt, że psi nos i układ krzywizn, zmarszczek czy plamek na nim, są zupełnie unikalne. Nie ma dwóch takich samych psich nosów i jest to fantastyczna wiadomość dla miłośników tych czworonogów.

Twórcy aplikacji chcą, aby jej użytkownicy zadbali o swoje psy poprzez zrobienie zdjęcia ich nosom. Do tego można dołączyć opis wyglądu zwierzaka, a szczególnie jego nietypowych cech. W ten sposób powstaje swego rodzaju dokument potwierdzający tożsamość każdego poszczególnego zwierzęcia.

Po co to wszystko?

Aplikacja może się okazać ogromną pomocą w przyszłości. Jeśli twój pies będzie miał wspomnianą wizytówkę, jego odnalezienie może się okazać zdecydowanie prostsze.

Pies zawsze może się zagubić. Wystarczy, że w trakcie leśnego spaceru ucieknie nam i nie będzie potrafił znaleźć drogi powrotnej do nas ani do domu. Jeśli stworzymy mu swego rodzaju „paszport” w aplikacji NOSEiD, po zeskanowaniu jego nosa przez innego użytkownika, w łatwy sposób będzie mógł nas on poinformować, gdzie nasz psiak się znajduje.

Nie tylko dla właścicieli psów

Co istotne, z aplikacji korzystać mogą też osoby, które psów nie mają, ale mogą w przyszłości pomóc znalezionemu przez siebie psu, który uciekł właścicielowi. Będą w niej też dostępne funkcje społecznościowe.

Niestety, obecnie aplikacja działa jeszcze w trybie testowym, jedynie na terenie stanu Tennessee w USA. Można jednak spodziewać się, że za pewien czas stanie się aplikacją globalną.

za: noizz.pl